Kapitan wyjął obszerną teczkę, po
czym zaczął studiować dokumenty. Wkurzyło mnie to. Połowę drogi
rozmawialiśmy o nadchodzącej wyprawie, a resztę spędziliśmy w
przytłaczającej ciszy.
– Nie możesz chociaż na chwilę
oderwać się od pracy? – zagaiłem.– Wybacz. – Nawet nie oderwał wzroku od papierów. Prychnąłem w myślach.
– Może wyjdziemy gdzieś?
Spojrzał na mnie. W końcu sam
wcześniej spytał mnie, gdzie chciałbym pójść, więc może uda
mi się go wyciągnąć z dala od bycia zwiadowcą?
– Levi, to będzie pierwsza wyprawa,
którą będę dowodził. Nie potrafię się zrelaksować ani o tym
zapomnieć.Potrafisz, ale nie chcesz. Bierzesz na siebie odpowiedzialność za ludzi, którzy jeszcze nie zginęli. A ja boję się na siłę odciągną cię od tego, żebyś mnie nie odrzucił. Zganiłem się w myślach. Miałem się do nikogonie przywiązywać. Żeby potem nie bolało.
– W porządku. – Znów na mnie nie spojrzał.
Zdenerwowałem się i wyszedłem.
Zignorowałem Żandarmów, których mijałem, bez pytania przepuścili
mnie przez główną bramę i przystanąłem dopiero parę ulic
dalej. Co się ze mną stało? Dałem się ponieść. Dlaczego, do
cholery, wkurzyłem się na Erwina?
Ach tak. Poczułem się zignorowany,
jakbym nic dla niego nie znaczył. A więc o to ci chodzi, chcesz,
żeby zwrócił na ciebie uwagę. Chcesz, żeby zrelaksował się,
biorąc cię w swoje silna ramiona.
Przestań! Nawet gdybym zaciągnął
go do łóżka, nic by z tego nie wyszło. Obaj jesteśmy facetami.
Jest moim przełożonym. A ponad wszystko jesteśmy Zwiadowcami,
chodzącymi trupami.
A czy nie należy ci się chociaż
chwila przyjemności?
Oj, zamknij się
już. Nie wierzę, żeby Erwin myślał o mnie w ten sam sposób.
Może być moim towarzyszem, nawet przyjacielem, ale nie kochankiem.